piątek, 13 czerwca 2014

Dzień 2, a więc coś o gotowaniu i pierwszy przepis dla singli

        Projekt "365 dni, ze świadomością, że nie jestem facetem" - dzień drugi. Wczoraj zajmowaliśmy się zmywaniem, więc dziś omówię coś, co następuje odrobinę wcześniej. Nie, nie mam na myśli ignorowania sterty naczyń przez jak najdłuższy czas choć w tej akurat dziedzinie jestem ekspertem. Naszym tematem będzie.... (poproszę o werble) gotowanie!
        Z wiadomych przyczyn dla siebie nie przyrządza się skomplikowanych i czasochłonnych potraw. Spędzenie w kuchni pół dnia, tylko po to, aby w piętnaście minut zjeść swoje dzieło jest po prostu bez sensu. Jeść jednak coś trzeba.
      Problem częściowo załatwia jedzenie na mieście, ale nie każdego na to stać, a po za tym dieta z fast foodów może skończyć się poszerzaniem drzwi. Dla introwertyków wygodne jest zamawianie przez internet. (Mój ulubiony dostawca to FOODPANDA - wybierasz, zamawiasz, płacisz bez jakiejkolwiek interakcji między ludzkiej. No może przy dostawie, ale na szczęście kurierzy nie są rozmowni.
      Niestety nie samą pizzą człowiek żyje.  Zaczynając od początku. Do zaliczenia w ciągu dnia mamy trzy posiłki (i przekąski, ale to każdy załatwia we własnym zakresie.)
       Duża paczka płatków śniadaniowych (ciniminis są najlepsze!) i litr mleko powinny na jakiś czas zaspokoić potrzeby porannego dania. Oczywiście można też wypić samą kawę  lub/i herbatę z kanapkami. Jak kto woli.
       Następny  jest  najważniejszy posiłek dnia - obiad. Z domu wynieśliśmy, że powinien się składać z trzech dań, ale według mnie standardowy obiad to bzdura. Pierwsze jest w ogóle nie potrzebne. Podobno tak ważne jest jedzenie zupy, ale przecież to jeszcze chłopski zwyczaj. Prości, biedni ludzie mieli może dwie kurze kości i garść jęczmieniu, którymi musiała się najeść cała, nawet kilkunastuczłonkowa, rodzina. I jasna sprawa gotowali to co mieli w wodzie, ona przybierała jako taki smak, zapychała, a co najważniejsze była ciepła. Była to jakaś metoda, ale w naszych całkowicie nie głodnych czasach to już zupełnie bez celowe. Nie mówię, żeby od czasu do czasu nie spróbować rosołu czy grochówki, ale nie ma przyczyn, żeby robić to codziennie.
       Kolejna na naszej liście jest kolacja. Tak naprawdę to najlepiej w ogóle jej nie jeść i ograniczyć się obiadokolacją, ale wiem, że to może okazać się trudne. Sama kiedyś próbowałam nie jeść po osiemnastej. Nawet nie podejrzewałam, że po 18-tej jest jeszcze tyle posiłków. Tak, więc jeśli nie chcecie zbyt często wymieniać spodni na większy rozmiar jedzcie jogurt. Są łatwe w przygotowaniu (w większości, chociaż zdarzają się podłe-nieotwierające-się-bez-noża-gadziny) i nie bardzo tuczą, w przeciwieństwie do owoców, których w tej porze dnia lepiej unikać - mają dużo cukrów, które bardzo chętnie już na zawsze zostaną częścią twoich bioder.
      No i kończąc naszą debatę na temat jedzenia, chciałabym przedstawić pierwszy na tym blogu przepis dla singli - czyli jak szybko, tanio i używając jak najmniejszej ilości naczyń zrobić coś, co nie smakuje jak stara podeszwa.

Jajka po wiedeńsku
Potrzebne będą: 
~przynajmniej jedno świeże jajako
~ odrobina masła
~mała miseczka - szklana lub plastikowa (tylko NIE metalowa, chyba, że chcecie zobaczyć fajerwerki) 
~mikrofalówka
~przypraw według gustu'

Wysmarować miseczkę masłem. Wbić do niej jajko. Koniecznie przekuć parę razy żółtko widelcem, bo inaczej jajko po wiedeńsku będziecie zeskrobywać ze ścian mikrofalówki. Można włożyć kawałek masła do środka (miseczki, nie mikrofi). Posolić i popieprzyć do smaku. Wstawić na 30 sekund do mikrofalówki. 

 Bon apetite!  


      Plusem jajek po wiedeńsku jest bardzo krótki czas przygotowania. W odróżnieniu od zwykłej jajecznicy zostawiają dwa razy mniej naczyń do zmywania - (Jajka po wiedeńsku - miseczka, widelec. Jajecznica - talerz, patelnia, widelec, łopatka.) No i chyba jajka mikrofalowane (nie wiem czy jest takie słowo) są zdrowsze od tych smażonych. Minusem jest to, że jajka po wiedeńsku, są małe i nie nadają się na duży posiłek, ale przekąską są idealną.
Smacznego, tylko nie wybuchnijcie mikrofalówki. 
Rastael
 

 


       




 

 


         

czwartek, 12 czerwca 2014

Dzień 1- czyli zmywanie naczyń i praca dzieci

           W ucieczce przed nudą, albo w poszukiwaniu natchnienia rozpoczynam projekt "365 dni ze świadomością, że nie jestem facetem", czyli rok spędzę na robieniu typowo męskich i damskich obowiązków. Zamierzam naświetlić życiowe problemy zarówno kobiet jak i mężczyzn.. I dać parę sprawdzonych (na własnej skórze) rad dla osób mieszkających samotnie, którzy muszą wykonywać wszystkie prace domowe.

Zaczynajmy więc:
          Dziś musiałam zmywać naczynia. Ok. Brud. Naczynia. Gąbka. Mydło.
Niby wszystko proste, ale - jejciu, jakie to obrzydliwe. Resztki jedzenia, czasami  cudzego, wymieszane, czasem zgniłe - fuuuu. Rękawiczki - bardzo dobry pomysł.  Natomiast zostawianie naczyń na tydzień- jest złym pomysłem. Tak samo jak zostawianie otwartego mleka nie w lodówce na cały dzień. Tak samo jak wylewanie tego mleka do tej góry naczyń. Tak samo jak nie mycie tych naczyń przez kolejne trzy dni. Naprawdę bardzo zły pomysł. W moim zlewie rozwinęła się nowa forma życia. I chyba wynalazła pismo.
        Ogólnie polecam myć ciepłą wodą i używać płynu do mycia naczyń - 90% tłuszczu znika. Pozostałe 10% wzbogaca następny posiłek.
        Następna wskazówka, powinno się wycierać sztućce i talerze zanim się je wstawi do suszarki. Jak są mokre, kapie nich woda - niekoniecznie czysta - i wyżej wspomniane resztki tłuszczu, które spływają po naczyniach z dolnej pułki. Na wszelki wypadek wspomnę (dla tych co mogą popełnić te same błędy), że ścierka używana do tego celu powinna być czysta i przynajmniej raz na miesiąc prana. Szmata podłogowa to najgorsze możliwe rozwiązanie.
        Na koniec dodam, że najlepszym sposobem na pozbycie się  brudnych naczyń jest urodzenie dziecka lub pożyczenie kuzynostwa od cioci. Naprawdę małe dziewczynki uwielbiają zmywać. Niestety jak każda (pozornie) bezpłatna technologia, dziecko ma swoje minusy. Po pierwsze nie zakręcaj wody. Im się chyba wydaje, że można sobie po prostu płukać jeden widelec przez  dziesięć minut pod bieżącym strumieniem. Dalej są mało efektywne - istnieje  duże prawdopodobieństwo, że po ich zmywaniu następny posiłek może mieć dziwny posmak.  Co więcej często zdarzają się im wypadki przy pracy, w efekcie czego zapas ulubionych kubków może zostać poważnie uszczuplony. no i największą wadą dzieci jest ich jednorazowość - każdy przynajmniej raz z przyjemnością umyło naczynia. I to był ten ostatni.
        To by było na tyle w tym temacie, mam nadzieję, że w ciągu najbliższego roku, nie będę musiała powtarzać tego eksperymentu. Trzymajcie się, zostawcie po sobie ślad i nie próbujcie kontaktować się z cywilizacją w waszym zlewie. Sama to zrobi w swoim czasie. 
Na razie.

Rastael